Mówią magiczny
Kraków. Piękny rynek, Sukiennice, Wawel, Kazimierz... Kraków
może i jest magiczny, chociaż jak się już zamieszka w nim, to
jest to miasto jak każde inne. Osobiście magi Krakowa upatruje we
wszystkich zapomnianych rzeczach. W Nowej Hucie, Podgórzu,
fortach...
Długi weekend majowy nie
rozpieszczał pogoda, jednak jak przystało na dziwaka chodziłam w
deszczu po forcie Batowice.
Osobliwe, piękne
miejsce. Znajduje się na ul. Wawelskiej, dzielnica Mistrzejowice.
Powstał w latach 1883-1885. Fort miał pilnować gościńca
warszawskiego. Przez długie lata był wykorzystywany przez wojsko,
następnie przekształcono go na magazyn. Obecnie jest to pustostan i
każdy może go zobaczyć i wejść do środka. Warto zaopatrzyć się
w latarkę, ponieważ jest tam wiele ciemnych zakamarków i tak
naprawdę nie wiadomo na co lub na kogo się trafi.
Do
środka fortu prowadzi kilka wejść
oto jedno z nich....
Jak już pisałam, nigdy
nie wiesz na kogo trafisz. Z pewnością zima mieszka tam niejeden
bezdomny...
A w środku...
Grafitii,
odrapane mury i śmieci, śmieci, śmieci...
Jakieś pół roku temu
obejrzałam zwiastun filmu Niemożliwe. Zwiastuny mają to do siebie,
że muszą być dobrze zrobione, żeby zainteresować, dzięki czemu
ludzie będą chcieli iść do kina i film zarobi ogromne pieniądze.
Tak też było i z tym trailerem, dlatego niecierpliwie czekałam na
możliwość obejrzenia go. I w końcu nadszedł ten dzień. Czy
warto było czekać? Oj, tak. Czym jest owo niemożliwe? Każdy ten
tytuł będzie interpretował po swojemu. Ja widzę tu dwie
możliwości. Z jednej strony owym niemożliwym jest zaistniała
sytuacja, wielka katastrofa jaka miała miejsce, która pozbawiła
życia i domu nad głową tysiące, jak nie miliony ludzi. Z drugiej
strony niemożliwe odnosi się do zakończenia filmu, którego w tym
momencie zdradzać nie mogę, bo nie chce nikomu odbierać
„przyjemności” oglądania tego pięknego obrazu.
W pierwszych minutach
filmu nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Poznajemy rodzinę X,
matkę, ojca oraz ich synów, którzy wybierają się na wakacje w
okresie świąt do egzotycznego kraju, co trzeba przyznać w
ostatnich czasach jest bardzo popularne. Czy będą to wakacje ich
życia? Z pewnością będą to wakacje o których nie zapomną do
końca swoich dni, wakacje których nikt nie chciałby przeżyć,
wakacje pełne bólu, cierpienia, smutku i niepewność.
Każdy kto ma telewizję,
dobrą pamięć i chociaż trochę interesuje się tym co dzieje się
na świecie, pamięta grudzień 2004, kiedy to miało miejsce
największe trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim, co z kolei
doprowadziło do ogromnego tsunami. Największe
zniszczenia tsunami spowodowało u wybrzeżu Indonezji, Sri Lanki,
Indii, Tajlandii, mniejsze zniszczenia odnotowano w Malezji, Mjanmie,
na Malediwach, Seszelach oraz w Somalii. Wszystkie
stacje telewizyjne próbowały na bieżąco pokazywać relacje z tej
tragedii, ludzie zaczęli organizować zbiórkę pieniędzy,
bo nic nie jednoczy społeczeństwa tak jak tragedia i śmierć
tysiąca ludzi.
Od tego wydarzenia minęło
9 długich lat. I nadszedł czas na nakręcenie światowego hitu, bo
jak wiadomi nic nie sprzedaje się tak dobrze, jak filmy na faktach.
Reżyserią filmu zajął się Juan Antonio Bayona, zaraz powiecie, a
kto to taki? A no to początkujący, niemłody hiszpański filmowiec,
który wyreżyserował Sierociniec. Role pierwszoplanowe nie
zostały powierzone byle komu. Marie zagrała Noemi Watts, a
Henry'ego
Ewan McGregor. Watts,
za role Marii została nominowana do wielu nagród filmowych w tym do
Oscara w kategorii Najlepsza
aktorka pierwszoplanowa,
swoja drogą to jej kolejna nominacja, wcześniej była pretendentka
do nagrody za role w obrazie 21
gramów. Jednak moją
uwagę zwróciła kreacja Toma Hollanda, który wcielił się w
najstarszego syna Marii - Lucasa. To on moim zdaniem gra główne
skrzypce w tym filmie. Jak na tak młodego człowieka, bez
doświadczenia, doskonale wcielił się w swoją role. Był
autentyczny, patrząc na jego cierpienie naprawdę myślałam, ze był
świadkiem tej katastrofy. Moment kiedy pomagał Watts wejść na
drzewo, to jego małe chudziutkie ciałko podnoszące co najmniej 50
kg dorosłą kobietę, zrobiło na mnie duże wrażenie. Rozpacz po
śmierci matki pokazana w minimalistyczny sposób, powodowała ciarki
na plecach. I ta zaciętość, gdy pomagał zupełnie obcym ludziom
odnaleźć ich najbliższych. Z niecierpliwością czekam na rozwój
jego kariery, ponieważ według mojej skromnej osoby, uważam, ze
drzemie w nim ogromny potencjał, oby powiodło mus ie jak najlepiej.
Po
przejściu tsunami rodzina zostaje rozdzielona, ponieważ każde z
nich w momencie katastrofy znajdowało się w rożnych miejscach. Los
chciał, że nurt wody skierował Marie i Lucasa w tą sama stronę.
Dzięki czemu mogli oni nawzajem na siebie liczyć. A dokładnie to
Watts mogła liczyć na filmowego syna, który pomagał przetrwać
umierającej matce. Henry nie doznał większych obrażeń, ale
musiał się zmierzyć z czymś o wiele gorszym. Mianowicie z
niepewnością z powodu braku informacji na temat swojej rodziny.
Jak przystało na głowę rodziny, postanawia on za wszelką cenę
odnaleźć swoich bliskich i pragnie sprowadzić ich z powrotem do
domu.
W
filmie nie znajdziemy długich, patetycznych dialogów. Rozmów
między bohaterami jest jak na lekarstwo. Można podejrzewać, ze
pojawiają się one w ostateczności, i jak się pojawia to trafiają
w sedno. Twórcy filmu doskonale zdawali sobie sprawę, ze strzałem
w dziesiątkę będzie gra obrazem – gestem, mimika bohaterów, tak
aby widz poczuł się częścią przedstawionego świata. Jeżeli
chodzi o efekty specjalne to również jest ich niewiele, w sumie to
są one one początku filmu, kiedy przychodzi tsunami, i później
kiedy możemy zobaczyć jak wielkie zniszczenie ono spowodowało.Oglądałam
film na komputerze, ale pójście do kina jest zdecydowanie lepszym
pomysłem. Mały
monitor komputera nigdy nie zapewni nam takich doznań jak sala
kinowa z doskonałym nagłośnieniem.
Efekty specjalne robią wrażenia. Siedzisz sobie i
rozkoszujesz się pięknym, egzotycznym krajobrazem aż tu nagle
widzisz jak zaczyna się tworzyć ta wielka fala, która w każdym
momencie może opaść i zatopić wszystko co przed chwila
podziwiałeś.
Moim zdaniem ich niewielka ilość wynika z tego, ze to nie samo
tsunami jest głównym wątkiem fabuły, a to jak bohaterowie radzą
sobie w zaistniałej sytuacji. Jak próbują przetrwać te najdłuższe
dni swojego życia, jak próbują odnaleźć drogę do domu.
Muszę
przyznać, ze nie jestem osobą, która łatwo się wzrusza, ale
oglądając ten film parokrotnie zakręciła się łza w oku. Ale
czułam również radość widząc bezinteresowną pomoc Lucasa.
Zaczęłam się zastanawiać jak ja bym się zachowała w takiej
sytuacji. Właśnie obok mnie siedzi moja mama, która ogląda
Niemożliwe i po jej minie widzę, jak bardzo ten film na nią
oddziałuje, wywołując smutek na jej twarzy. Ale koniec z pewnością
przyniesie ulgę i wiarę w to, że wszystko jest możliwe.
Zbliża
się tłusty czwartek a więc czas na....... pączusie. Jednak ja
proponuje alternatywę z okazji tego dnia. A mianowicie. Rzecz od
której jestem uzależniona, racuchy. Tradycyjnie racuchy robi się z
jabłkami, ale tak naprawdę można je zrobić ze wszystkim. Z
bananem, serem białym, albo bez niczego w środku i posypać je po
prostu cukrem pudrem albo polać jogurtem, syropem, podać z owocami.
Wszystko zależy od upodobań i inwencji twórczej. Moje gotowanie ma
to do siebie, ze zawsze robię wszystko na oko, nie lubię niczego
odmierzać i zastanawiać się czy powinnam to dodawać czy nie.
Mniej wiecej przepis jest taki:
1/2
kg mąki pszennej,
szczypta
soli,
szkl
mleka,
pól
kubka kefiru,
2
jajka,
łyżeczka proszku do pieczenia,
dodaje
jeszcze trochę wody gazowanej i smażę na margarynie, Julia Child
miała masło, a ja mam margarynę :P
jeżeli
chodzi o jabłka to daje ich bardzo dużo, zazwyczaj kg i tre je na
tarce na dużych oczkach/500 g sera białego albo duże opakowanie
serka wiejskiego.
Wszystko
poza jabłkami/serem/bananem dodajemy do miski, mieszamy. Jak już
uzyskamy konsystencje która nas interesuje, czyli ani wodę ani
gęstwinę dodajemy jabłka/ser/banan i znowu mieszkamy. Co dalej?
Rozgrzewamy patelnie roztapiamy margarynę i nakładamy masę. Moje
racuchy są zawsze dość duże, i tak naprawdę nie przypominają
klasycznych racuchów. A to dlatego, ze moja babcia zawsze robiła
placki dość dużych rozmiarów, a po drugie szybko nudzi mnie
smażenie. A tak na marginesie, nikt nie dorównał babci, robi
najlepsze racuchy na świecie. Oczywiście nie jest to żadna
dietetyczna potrawa, a już na pewno nie jak smaży się je na
margarynie czy oleju, ale cóż uzależnienie to uzależnienie.
O
wampirach trochę ucichło, teraz zaczyna się era zombi... Osobiście
początku upatruje w serii filmówResident Evil, możliwe, że było coś dużo wcześniej, a ja o tym nie
wiem. Amerykanie postanowili przeniesc historie zombi na mały ekran,
tak powstał serial The
Walking Dead, który muszę przyznać jest naprawdę dobry, w napięciu czeka się zawsze na kolejny odcinek. Na razie serial ma 3
sezony, ale z tego co widziałam planowany jest już sezon 4. Każdy
sezon rozgrywa się w innej scenerii, jednak wszystko dzieje się
wokół Atlanty w Stanach Zjednoczonych. Serial opowiada historie
grupy ludzi, którzy za wszelką cenę starają się przeżyć w
świecie oblężonym przez zombi. Często muszą podejmować trudne
decyzje, robią rzeczy, które w normalnych warunkach byłyby nie do
przyjęcia. Grupie zagrażają nie tylko szwedacze ale również inni
ocaleni, którzy nie cofną się przed niczym, aby przetrwać. Świat
stanął do góry nogami, obowiązuje w nim prawo dżungli, kto ma siłe ten ma władze. Głownągrupą dowodzi Rick Grimes, który
w „poprzednim życiu” był policjantem, dlatego podobno świetnie nadaje
się do tej roli. W obozie jest również jego syn, zona, przyjaciel
i ludzie, których nigdy wcześniej nie znał, ale staną się oni dla
niego rodziną, o której bezpieczeństwo za wszelką cenę trzeba
zadbać.
I
tak będziemy świadkami zabójstw, odcinania sobie kończyn,
podkradania jedzenie, samobójstw, pozostawiania słabszych na
pożarcie, walki o schronienie, zazdrości, nienawiści. Jednak żeby
nie było tak pesymistycznie, znajdzie się również miejsce na
miłość, nowe życie, pomoc, wsparcie, poświęcenie. Od strony
technicznej serial jest świetnie wykonany, zombiaki wyglądają
bardzo realistycznie. Kawałki mięsa, wychodzące flaki, krew,
odpadające części ciała, brrrr przerażające. Oglądając nie
chce Ci się śmiać tylko myślisz sobie o fuuuuuj. Podobno aktorzy,
którzy wcielają się w rolę zombi, byli szkoleni jak maja się
poruszać. Patrząc na efekty charakteryzacji, można się domyślić, że jest to dość żmudny i czasochłonny proces.
Serial powstał na
podstawie komiksu. Dostępna jest również
gra komputerowa o tym samym tytule.
Do kin w USA wszedł właśnie film Wiecznie
żywy, który w ciągu jednego tygodnia zarobił
$20,0,
dla porównania Poradnik
pozytywnego myślenia
jest w kinach od 12 tygodni a zarobił $80,4. Premiera w Polsce jest
przewidziana na 1 marca, przyznam, ze zwiastun jest interesujący
(jak prawie każdy) i pewnie poświecę czas aby go obejrzeć, ale
czy wybiorę się specjalnie do kina, tego jeszcze nie wiem.
Ciekawe
co zaatakuje nas po erze zombi... kosmici? Już się boje...
Ah, jak te dzieci szybko rosną... Myślę Dakota Fenning i mam przed oczami małą blondyneczkę z Człowieka w ogniu, bardzo, bardzo, bardzo dobry film, w którym skruszyła zimne jak lód serce znakomitego Denzela Washingtona. Ale czas leci, Dakota dorosła, ma „już” 18 lat i co jakiś czas o sobie przypomina. W 2012 miał premierę film Now is good, w której główna role powierzona właśnie Fanning.
Co robi przeciętny nastolatek? O czym marzy? Czego pragnie? Che imprezować, dobrze się bawić, eksperymentować, podróżować, próbować nowych rzeczy, szaleć, popełniać błędy, niekoniecznie się na nich uczyć. Żaden nie pragnie leżeć w szpitalach, być kutym przez pielęgniarki, codziennie rano odpowiadać na pytania lekarza, który przeprowadza obchód. A jednak czasami ludzi dotyka nieszczęście.
Życie Tessy (Dakota Fenning) nigdy nie było łatwe i przyjemne od dziecka przebywała w szpitalach kolorowe drinki musiała zamienić na kroplówki, spotkania ze znajomymi na „pogawędki” z lekarzami, cukierki na różnokolorowe tabletki, które miały przynieść ulgę. Nie było jej dane być beztroską nastolatką. Tessa wiedziała, że jej życie skończy się zanim na dobre się rozpocznie. Była zakładnikiem swojego ciała, które powoli umierało, zżerane przez nowotwór. Świadoma nadchodzącego końca, postanowiła przerwać leczenie. Nie chciała jednak biernie czekać na śmierć, wymyśliła listę rzeczy, które chce zrobić przed śmiercią. Co znalazło się na liście? Rzeczy dość banalne, na które każdy z nas ma bardzo dużo czasu, ona jednak miała go niewiele: złamać prawo, pozostawić po sobie jakiś ślad, przeżyć swój pierwszy raz i zakochać się, spróbować narkotyków, upić się. Tessa próbuje być silna. Chce pokazać, ze jest pogodzona ze śmiercią, ale to tylko pozory. Manifestuje swoją niechęć wobec tego co się dzieje. Była opryskliwa, ironiczna, buntowała się, nie wraca do domu na noc, robiła co jej się żywnie podobało i za wszelka cenę chciała uprzykrzyć życie swojemu ojcu, który się o nią martwił, chciał jej pomoc i do końca wierzył, ze jest dla niej ratunek.
To nie tylko historia o umieraniu na swoich zasadach. To również historia o przyjaźni, która jest jedną z najważniejszych rzeczy na świecie. Bo czym byłoby nasze życie bez przyjaciół? Bez ludzi na których zawsze możemy liczyć? Przyjaciele ubarwiają naszą szarą rzeczywistość. Mówi się, że to miłość jest najtrwalszym uczuciem jakie łączy dwoje ludzi, ale zakochać można się zawsze, a prawdziwego przyjaciela czasami bardzo trudno znaleźć, ale jak już się uda to nic nie jest w stanie jej zniszczyć.. Kiedy miłość się kończy zawsze zostaje przyjaciel, który ogarnie kryzysową sytuacje i pozwoli nam się wypłakać. U boku Tessy trwa wiernie szalona, dzika, niepoprawna Zoey (Kaya Scodelario). To właśnie z nią Tessa spróbuje narkotyków i ukradnie ze sklepu kosmetyki i będzie pocieszać Tessa w trudnych chwilach. Jednak Zoey sama ma problemy, z którymi musi sobie poradzić. Stoi na rozdrożu i zdaje sobie sprawę, że cokolwiek nie postanowi, podjęta przez nią decyzja na zawsze zmieni jej życie. Między przyjaciółkami dochodzi do poważnej kłótni, czy uda im się naprawić relacje przed śmiercią Tessy?
O dziwo, żeby nie było nudno w filmie jest również miejsce na miłość, na ta pierwszą, prawdziwą, na którą każdy z nas czeka, albo i nie, zależy kto co lubi. Zmagający się z problemami, podobno przystojny, Adam (Jeremy Irvine) jest sąsiadem Tessy. Adam początkowo nie jest świadom choroby Tessy. Gdy się dowiaduje usuwa się w cień. I wtedy myślimy sobie o ty niedobry człowieku, nie zostawiaj jej, wróć, przecież ona umrze, tak nie wolno. I jak się okazuje, książę na motorze wraca i trwa wiernie u jej boku. Próbuje pomoc dziewczynie spędzić ostanie miesiące tak jak sobie wymarzyła. Nie tylko Tessa czerpała ze znajomości z Adamem. Tessa nauczyła go, że warto żyć, że powinien celebrować każdy dzień jakby to miał być ostatni dzień jego życia i że nigdy nie może się poddawać. Nie zdradziłam chyba za bardzo fabuły, no bo każdy chyba zdaje sobie sprawę, ze książę musiał z ostać, nie wypadało mu odejść, w końcu to film...
Jest to dość oklepany temat, każdy pamięta, albo i nie, Szkołe uczuć (2002) z Mandy Moore. Jednak Dakota zdecydowanie lepiej zagrała, była bardziej wiarygodna. Mimo choroby była pełna życia, spontaniczna, radosna, zabawna, bywała również ironiczna, miała niesamowity błysk w oku. Ale jak każdy ona również miała chwile zwątpienia, miała tak wiele planów i marzeń, a tak mało czasu. Do samego końca walczyła o siebie, o to, aby nie być postrzegą przez pryzmat choroby, o to żeby się w niej nie zatracić.
Chciałabym powiedzieć, że film jest ujmujący, powalający i wart obejrzenia, jednak czuje jakiś niedosyt. Nie uważam czasu poświęconego na obejrzenie go za zmarnowany, ale... no właśnie ale... czekałam na łzy, wyrywanie włosów, i przygnębiający smutek połączony z optymizmem. Jednak się przeliczyłam. Był po prostu dobry... nie zrobił na mnie dużego wrażenia i na pewno nie obejrzałabym go po raz kolejny... Każdy kto nie ma jeszcze dość ckliwych historyjek o pierwszej miłości przeplecionej bólem i akceptacja nieuchronnego końca powinien obejrzeć ten film. I zastanowić się czy w 100% wykorzystuje swoje życie? I co umieściłby na swojej liście?
Tak naprawdę każdy z nas może zrobić sobie listę rzeczy, które chciałby dokonać w przeciągu kilku następnych lat. Hm... to chyba nie głupi pomysł. Bierzemy kartki, długopisy w dłoń i wymyślamy... nie musisz być umierający, żeby ja mieć, zapisz
swoje pragnienia i konsekwentnie do nich dąż.
Na koniec dwie rzeczy. Po pierwsze nie można nie wspomnieć o piosence Ellie Goulding I know you care, która jest po prostu rewelacyjna, wykorzystano ją dopiero podczas wyświetlania napisów końcowych, co moim zdaniem jest błędem, można było puścić ją wcześniej. Po drugie informacja dla moli książkowych i nie tylko, film jest adaptacją Zanim umrę Jenny Downham. Nie czytałam, więc nie wiem czy warto. Ale z tego co widziałam ma pozytywne oceny, więc do biblioteki, kogo stać ten kupuje i czytamy.
Aaa uwielbiam takie filmy, które
przenoszą mnie do innej epoki, swoim strojem, zachowaniem,
makijażem. Nigdy nie mam dość. Tym razem przeniosłam się do
szkoły dla dziewcząt, połączonej z internatem, otoczonej przez
las, w pobliżu którego znajdowało się jezioro. Krajobraz
przepiękny a czy szkoła taka jak wszystkie inne? Jak to bywa w
szkołach, również w tej nie wszyscy byli sobie równi, między
dziewczynami widoczne były podziały. Każda uczennica chciała
należeć do elitarnej grupy pływackiej. Jednak było to dane
nielicznym...
Grupie przewodziła wyrachowana Di
(Juno Temple), która niczego ani nikogo się nie bała. Pomiatała
rówieśniczkami, stawiała się nauczycielom. Wysoka samoocena Di
była wynikiem relacji jakie łączyły ją z ekscentryczną
nauczycielką pływania - panną G, w której się podkochiwała i
pragnęła mieć tylko dla siebie.
Kim była Panna G? Była kobietą
wyjątkową, była wolna niczym ptak, robiła co chciała, spala z
kim chciała, czytała co chciała, podróżowała, paliła,
przeklinała. Uczy dziewczęta, ze wszytko jest możliwe, ze świat
leży u ich stóp, najważniejszą rzeczą na świecie jest
pożądanie. Jednak owa wolność, pewność siebie jest tylko grą
pozorów. W rzeczywistości nie radziła sobie z życiem, pragnęła
aby wyglądało ono zupełnie inaczej. Miała problemy psychiczne,
ratunku szukała w nauczaniu młodych dziewczyn. Próbowała wpłynąć
na ich życie, kierować nimi, pragnęła aby wszystkie były nią
zafascynowane, aby były jej wierne. To właśnie Panna G jest
najbarwniejszą postacią tej opowieści, którą zagrała Eva Green.
Utalentowana francuska doskonale wcieliła się w powierzoną role,
jej hipnotyzujące spojrzenie mówiło samo za siebie. Tak naprawdę
czasami dźwięk był zbędny, wystarczyło popatrzeć na mimikę jej
twarzy, jej gesty, aby zobaczyć jej smutek, ból, rozpacz,
niepewność, rozkosz, szaleństwo. Za fasadą makijażu kryla się
biedna, mała dziewczynka, niepewna jutra.
Spokój w szkole burzy nowa uczennica
– Fiamma (Maria Valverde) arystokratka z Hiszpanii, która zostaje
zesłana do szkoły za skandaliczne wybryki. Fiamma od początku nie
spodobała się Di, która nie ukrywa swojej nie chęci. Jej złość
nasila się gdy zauważa, że cała uwaga Panny G zostaje skupiona na
nowej. Piękna, smutna Fiamma wbrew sobie zostaje wplątana w trójkąt
miłosny. Jest ucieleśnieniem wszystkiego czego pragnie szalona
nauczycielka, i ucieleśnieniem wszystkiego czego nienawidzi Di.
Film jest mroczny i daje do myślenia.
Pokazuje jak łatwo można manipulować młodymi ludźmi, których
tożsamość jest jeszcze nieukształtowana. Na domiar złego
manipulacja uczennicami jest o tyle ułatwiona, że zostały one
porzucone przez swoich bliskich, dlatego szaleńczo pragną
akceptacji i miłości. To wszystko udaje im się znaleźć w
ramionach Panny G, na którą zawsze mogą liczyć, która wesprze
ich ciepłym słowem, która dzień po dniu uzależnia je od siebie.
Dziewczyny ślepo podążają za radami swojej mentorki, są w stanie
zrobić dla niej wszystko. Dodatkowo obawiają się nieobliczalnej Di
i wykluczenia z grupy.
Co będzie z nową? Czy grupa ją
zaakceptuje? Czy pani G znajdzie kolejną ofiarę? Jak poradzi sobie
biedna Di z brakiem zainteresowania ze strony Panny G? Czy Pannie G
uda się uwieść Fiamme? Czy ktoś poniesie karę za to co się
stało? Czy dziewczęta będą umiały żyć z poczuciem winy? Tego
zdradzić nie mogę.
Przez ostanie kilka dni zima dała o
sobie znać w całej Polsce od wschodu po zachód, od północy po
południe. Niestety nie ominęła również Krakowa. Co przyznam
szczerze, bez bicia, bardzo mi się nie podobało. Tramwaje jeździły
jakby chciały a nie mogły, przez co spóźniłam się do pracy, ale
na moje szczęście nikt nie zauważył. Oczywiście nie byłabym
sobą gdybym nie zaliczyła wywrotki.
Są również pozytywne aspekty zimowego ataku, mianowicie udało mi się zrobić kilka zdjęć, które w letnie dni będą mi przypominać jak magiczna potrafi być zima...
Z tego co słyszałam mróz i chłód jeszcze do nas wrócą, ale na dzień dzisiejszy rozkoszuje się odwilżą, która przypomina mi o nadchodzącej wiośnie.
Jak przystało na pierwszego posta nie będzie on odkrywczy. Od jakiegoś czasu "chodziła" za mną myśl, żeby założyć bloga i móc się wygadać, zachęcana przez bliska mi osobę w końcu to zrobiłam.
O czym będzie? O filmach. Fotografii. Książkach Jedzeniu. Krakowie. "Jednym" słowem o wszystkim, nie chce stawiać sobie żadnych konkretnych granic, no bo po co?
Nie wiem czy ktokolwiek, kiedykolwiek tu zajrzy, wiem na pewno, ze będę miała jedną wierna fankę :)